Nic co dobre, nie trwa wiecznie. Dobra była ostanio jesienna pogoda, w końcu zima zawitała jednak do stolicy. Z tego powodu boisko przy Wawelskiej zostało zamknięte, więc gracze Lawy musieli przenieść się na Ursynów. Pierwotnie Hołek zorganizował mecz na Melodyjnej, ale kwadrans przed spotkaniem poinformował kolegów, że pojedynek odbędzie się jednak na boisku przy Puszczyka, które zapewniało większe bezpieczeństwo na śniegu, a akurat (dość niespodziewanie) było wolne. Z powodu tej zmiany nie były naliczane kary za spóźnienia, ukarany został jednak Płaszczka, który na mecz nie przybył.

Do rozgrywek powrócili ubiegłoroczny mistrz, Andrew oraz debiutant sezonu 2011 - Miszka. Hołek obsadził ich w przeciwnych drużynach oraz zamieszał nieco zestawieniami w porównaniu z poprzednimi meczami tego sezonu. Chodziło o rozdzielenie zabójczego kwartetu Niezielan-Mikuś-Kadłub-Uoles, który był nie do pokonania na początku stycznia. Spotkanie świetnie rozpoczęli czerwoni - Andrew już w 40 sekundzie (jak na mistrza przystało) popędził lewym skrzydłem i idealnie podał Kadłubowi. Potem nieporadność obrony zielonych na śniegu wykorzystał z zimną krwią Mikuś. Przegrywająca drużyna odpowiedziała świetnym strzałem głową w wykonaniu Ryka, którego nikt nie upilnował w polu karnym. Ale czerwoni mieli zdecydowaną przewagę - ich skład był usposobiony ofensywnie (cierpiała na tym obrona), rywale zaś dysponowali raczej defensorami niż rasowymi strzelcami. Na dodatek wygrywającemu zespołowi prawie wszystko wpadało do bramki czerwonych, a czerwonym do bramki zielonych prawie nic. Na przerwę drużyna Andrewa schodziła więc z aż pięciobramkowym prowadzeniem.

W drugiej połowie gra się wyrównała, obie drużyny na zmianę zdobywały gole. Przewaga zielonych w wyniku nie ulegała jednak zmianie. Wygrywający zespół lekkomyślnie uznał to za oznakę swojej niezniszczalności i uparcie atakował, zapominając czasem o szykach obronnych. Dość szybko zaczęło się to mścić - czerwoni mozolnie zdobywali gole, a w końcówce już regularnie ostrzeliwali bramkę strzeżoną przez Grzyba. Zieloni mocno się cofnęli, ale i tak stracili aż cztery gole w ciągu kilku minut. Na ukoronowanie pogoni wyrównaniem czerwonym zabrakło jednak czasu.

Zobacz statystyki po tym meczu