mecz nr 60 (378), 28 września 2014
godzina 8:00, 45+45 min.
słonecznie, temp. 19°C
Szkoła Podstawowa nr 264, ul. Siemieńskiego 19
dywan, 50 m x 30 m
sucha nawierzchnia
W sześćdziesiątym meczu sezonu udział zapowiedziało trzynastu graczy, ale Hołek nie mógł się rano dodzwonić do Arkadia, a ten ostatecznie nie przybył na boisko. Pojawiły się na nim za to inne, dawno już w Lawie niewidziane twarze. Po prawie dwóch miesiącach pauzowania na występ zdecydował się Andrzej; jeszcze dłuższą przerwę miał za sobą Rutko, który również postanowił zaszczycić kolegów swoją obecnością. Pojawił się również debiutant, Wojtek, którego do rozgrywek wciągnął Kuba. Forma Wojtka była oczywiście zagadką, choć po przedmeczowej rozgrzewce można było się spodziewać, że jest to zawodnik wybiegany, choć niedysponujący bajeczną techniką. Sam jednak fakt, że gracz przed meczem się rozgrzewał, podobnie jak wszyscy jego koledzy z drużyny, rozbawił zaprawionych już w lawowych bojach zawodników w zielonych koszulkach, którzy zamiast przygotować mięśnie do wysiłku, woleli opowiadać sobie śmieszne anegdotki.
Dość szybko okazało się, że nowego nabytku Lawy nie można lekceważyć, bo to on otworzył wynik meczu. Czerwoni od początku mocno napierali i zieloni zorientowali się, że czeka ich w tym spotkaniu ciężka przeprawa. Potrafili jednak odpowiadać na gole przeciwników i z pewnością mieliby na swoim koncie więcej trafień, gdyby nieco lepszy dzień miał Krzychu. Zawodnik słał mnóstwo podań poza boisko – w pewnym momencie dostał nawet od kolegów zakaz podnoszenia piłki, bo prawie każde takie zagranie kończyło się przerwaniem akcji. Nieco lepiej Krzychu spisywał się w obronie, a ponieważ obie drużyny zagrały pierwsze 45 minut na podobnym poziomie, na przerwę schodziły przy wyniku remisowym.
Po przerwie obraz gry zmienił się nie do poznania. Czerwoni natarli na zielonych z takim impetem, że stojący na bramce Legee zaczął się wręcz uchylać od atomowych strzałów rywali. Ci zaś przechodzili przez defensywę zielonych jak rozgrzany nóż przez smalec. Kilkuminutowy ostrzał dał czerwonym wysokie prowadzenie, a zielonym odebrał chyba nadzieję na zwycięstwo. Akcje zielonych przypominały bowiem walenie głową w mur – nawet gdy jakoś udawało się dostać w pole karne przeciwników, prawie nikt nie potrafił wykorzystać tych okazji. Najwięcej sytuacji sam na sam z bramkarzem zmarnował Krzychu, który regularnie zbyt długo zwlekał z oddaniem strzału lub posyłał piłki w bramkarzy. Nie był on jednak głównym winowajcą powiększającej się straty zielonych do koncertowo grających przeciwników. Przegrywający zespół grał nieskładnie i dawał się zepchnąć do obrony, kolejne bramki przychodziły więc czerwonym z łatwością. Jedynym zawodnikiem w czerwonej koszulce, który nie zdobył tego dnia gola, był Andrzej, który jednak postawił przed sobą całkiem inne zadania – chciał po prostu ładnie rozgrywać i powoli wchodzić na coraz wyższe obroty po długiej przerwie od piłki. Czarował więc swoimi podaniami, a jego koledzy czarowali skutecznością, wybieganiem i pewnością siebie.
Zaskakujące, jak bardzo mogą się różnić dwie połowy tego samego meczu, z taką samą liczbą zawodników w każdej drużynie… Czerwoni wygrali ze zdecydowaną przewagą i w pełni na to zwycięstwo zasłużyli – można zaryzykować stwierdzenie, że nawet gdyby Wojtek nie okazał się cennym nabytkiem, zieloni polegliby wobec nieustępliwości i ambicji rywali.